Wypadek (dalsze szczegóły)
Pamiętam poszczególne ulamki sekund jak leciałem w powietrzu. Widziałem jak krajobraz przed moją przednią szybą obraca się o sto osiemdziesiąt stopni. Pamiętam jak kurczowo chwyciłem kierownicę, by jak najmniejszą siłę mojej ciężkości oprzeć na dachu. W końcu nie wiedziałem przecież, że wyląduję tak szczęśliwie. Obie nogi rozkraczyłem najszerzej jak się dało, by mieć dodatkowy punkt oparcia, po czym zamarłem ze strachu oczekując na wielkie bum.
Pamiętam jak poszczególne kręgi szyjnej części kręgosłupa ocierały się o podsufitkę, czekając aż będą mogły być zmiażdżone w trakcie uderzenia w twardy asfalt. Jak już mówiłem – wylądowałem szczęśliwie w rowie, tak więc mój kręgosłup pozostał nietknięty. Otrząsnowszy się z pierwszego szoku wygramoliłem się do pionu, siadłem na dachu i zacząłem się zastanawiać, czy auto zaraz wybuchnie, czy nie... Wyraźnie czułem zapach rozlanej benzyny dobiegający gdzieś z zewnątrz.
Nie zdążyłem nawet wysiąść z samochodu, jak otworzyła drzwi pewna kobieta pytając, czy mi się nic nie stało. Wyszedłem z wozu, rozprostowałem kości, zapewniłem wszystkich (zatrzymało się kilka aut, z których kierowcy wyszli popatrzeć co się stało), że czuję się świetnie i wyraziłem smutek z powodu potencjalnych trudności z wyciągnięciem auta na drogę.
„Nic to” – powiedział pewien mężczyzna. Poradzimy sobie. Wzięliśmy się więc czymprędzej do roboty... Było nas może czworo (sic! – była wśród nas kobieta). Najpierw obróciliśmy maluszka z powrotem na koła, po czym wspólnymi siłami wepchnęliśmy go na drogę. Kierowcy upewniwszy się, że wszystko jest w należytym porządku pojechali w swoje strony, a ja zostałem na drodze z zepsutym autem z niesamowitym wręcz bałaganem w środku.