Popielniczka „podróżnik”
O dniu piątym grudnia pisałem już dość sporo. Pisałem już też o mojej poamfetaminowej gonitwie myśli, która mnie dopadła już szóstego grudnia przed snem. Nie wspomniałem jeszcze tylko o pewnym prezencie (jednym z wielu), który dostałem od mojej ówczesnej towarzyszki życia na moje dwudzieste trzecie urodziny. Otóż dostałem popielniczkę. Bardzo zresztą pomysłowo wykonaną. Wyrzeżbiona jest chyba z gipsu, albo jakiejś innej substancji plastycznej a przedstawia ona uśmiechnięty szkielet, leżący mniej więcej tak jak ja zawsze usypiam, z papierosem w ręku (to znaczy szkielet był z papierosem w ręku; ja jak śpię to zazwyczaj nie trzymam w dłoni odpalonych papierosów). Wszystko byłoby całkowicie normalne, codzienne i bez żadnego mistycznego tudzież tajemniczego wymiaru, gdyby nie pewien fakt.
Otóż moja mama stwierdziła, że jest to najciekawszy z wszystkich otrzymanych przeze mnie przedmiotów. Do podobnego wniosku doszedł mój brat Szymon. Zdziwiłem się, że akurat popielniczka im się tak spodobała. W końcu oprócz popielniczki były tam dwie książki, model bmw Z4, kubek, ramka na zdjęcie, czekoladki i mały pluszowy misio. Akurat musieli się uwziąć na popielniczkę. Ale gdzie ten tajemniczy mistycyzm? Ano właśnie tu... Mój starszy brat, Walter, zobaczywszy na drugi dzień moje prezenty popatrzył na popielniczkę i stwierdził: „Fajny podróżnik”. He... Skąd mu się to wzięło? Też sobie wymyślił. Zasiał on był tym samym kolejny ferment intelektualny w mojej schorowanej biednej głowie... Przecież podróżnik to ja!