Głosy, które mnie wyprowadziły w chrust
Nie tyle nawet w chrust, co gdzieś w lewo... Dojeżdżając do Warszawy miałem mniej więcej piętnaście minut do umówionego spotkania, więc byłem już praktycznie spóźniony. Postanowiłem więc poprosić o pomoc „tych, co do mnie mówili”. Pomogli mi... A jakże...
Usłyszałem: „Najpierw w lewo”, póżniej: „Teraz prosto” i pojechałem cholera wie gdzie... Zanim się zorientowałem, że nie wiem gdzie jestem, to już było za późno, żeby zdążyć na czas. Zapytalem jakiegoś tubylca jak dojechać na dworzec pkp, na którym się żeśmy z Panem Prezesem umówili i jakimś cudem, nie wiem jakim, dojechałem na miejsce mniej więcej pól godziny po czasie. Patrze, a tu Pana Prezesa brak...
Zapytałem więc jakiegoś taksówkarza, czy widział tu gdzieś może Pana Prezesa, a on na to, że tak. Zadzwoniłem więc do toruńskiego szefa z zapytaniem, czy mógłby mi dać numer telefonu do Pana Prezesa. Zdębiał chłop całkowicie, ale co mnie zdziwiło – podał mi ten numer. Zadzwoniłem przepraszając za spóźnienie, powiedziałem, że mam bardzo ważne informacje, po czym zostałem zaproszony do panaprezesowego domu...
Nie słuchając już rad głosów, pojechałem więc nie zwlekając...