Czwartego grudnia (światła z naprzeciwka)
To był niesamowity dzień... A jeszcze bardziej niesamowity był mój powrót do domu. Jechałem sobie osiemdziesiąt na godzinę i co ciekawe, praktycznie wszyscy pozostali kierowcy też jechali osiemdziesiąt. Zdażyło mi się to już kilka razy. Droga robi się nadzwyczaj spokojna, wszyscy jadą osiemdziesiąt i do tego jeszcze świecą którymś ze świateł.
Niejednokrotnie widziałem, jak jedno ze świateł nadjeżdżającego z przeciwka samochodu migało mniej więcej tak, jakby reflektor się z lekka unosił. Stwierdziłbym że ja jestem już konkretnie chory i to cały czas, a nie tylko momentami, gdyby mi kiedyś mój najstarszy brat nie powiedział, że „kierowcy grają w berka”.
Tłumaczył mi, że trzeba lekko skręcic kierownicą w (chyba) lewo, i wtedy któreś ze świateł lekko mignie. Wyśmiałem go dość konkretnie, zapytując skąd ten z przeciwka wie, że jest berek... Nie wiem co mi Tadek odpowiedzial, ale pewnie coś w stylu, że się mówi przez uchylone okno... Zabawne...
Zastanawiające jest w tym wszystkim to, że ja o tym całym berku slyszałem jak byłem jeszcze zdrowy, a dowiedzialem się z autopsji jak już byłem chory. Raz mi się zdażyło, że słyszałem słowo „berek” zza szyby mojego żółtego złoma, ale ja wtedy dużo słyszalem (to było podczas „akcji podróżnik”).
Poza tym Koleś też podobno widział jak migają światła, ale o tym to ja już wspominałem. Twierdzi, że nie widział, i już...